niedziela, 28 grudnia 2014

01.Czyżby nie było porannego miziania się z Cruellą?

*Tylko prolog pisany był w drugiej osobie. Reszta będzie w trzeciej ze względu na to ,że wygodniej mi się tak pisze. Po prostu.

   Wstał i z przyzwyczajenia przewrócił się na drugą stronę chcąc objąć ją i pocałować. Lecz jej nie było ,po prostu wyparowała. Jego codzienna rutyna legła w gruzach.
Wstał z łóżka i udał się w kierunku łazienki. Umył zęby i wziął szybki prysznic po czym ubrał swój dres ,na ramie zarzucił sportową torbę po czym zamknął drzwi i ruszył do swojego samochodu ,którym chwilę potem udał się na Podpromie.
Wysiadł z samochodu i spojrzał na wielki zegar przez szatnią. 8:00. Zdążył.
-A kogo my tu mamy?-powitał go Fabian.-Co to się stało że tak wyjątkowo punktualnie.
-Jako mój przyjaciel powinieneś to już najlepiej wiedzieć.
-Uuu. Czyżby nie było porannego miziania się z Cruellą?-zapytał i oparł się o swoją szafkę.
-Wiesz ,zamknij się.
-Człowieku ,ona Cię r z u c i ł a ! Powinieneś obrzucać jej dom jajkami i wyrzucać z ostatniego piętra jej zdjęcie z przyczepionym czymś ciężkim żeby mocniej uderzyło,a nie bronić i to jeszcze gdy jedzie po niej twój najlepszy kumpel. Kamila leciała tylko na pieniądze i sławę- dobitnie to wiesz.-powiedział całkowicie poważnie ,a on nie zareagował. Zmienił koszulkę i poszedł wyżyć się na piłce.
-Dawid!-usłyszał krzyk trenera.-Chodź.
-Coś się stało?
-Pojutrze to na Ciebie wypadł dyżur w szpitalu. Tym tutaj niedaleko ,na pewno wiesz ,bo Fabian był w zeszłym tygodniu. Są tam głównie dzieci chore na nowotwory ,a ty musisz zapewnić im zabawę. Rozdasz piłki z podpisami i sprawisz ,że dzieci będą szczęśliwe ,jasne?
-Świetnie.-prychnął i odszedł.-Nie mam co robić.-szepnął sam do siebie i uderzył piłkę ,która poleciała prosto na Fabiana.
-Ej ,koleś. Spokojnie. Idziesz ze mną pojutrze zapomnieć o tym potworze.
-Nie mogę.
-Dlaczego? Tylko mi nie mów ,że się z nią spotykasz.
-Nie ,mam iść do tego szpitala ,a nie mam najmniejszej ochoty.
-Pogięło Cię?-spojrzał na niego spode łba.-Spodoba Ci się. Spójrz na mnie ,żyje a byłem. Nie taki diabeł straszny jak go malują.
-Nie mam jakoś na to po prostu ochoty.
-Co z tobą? Zmieniłeś się ,wiesz? I to strasznie. Gdzie ten chłopak ,który zawsze był szczęśliwy? Wiem ,że Kamila była niezła i że może ją kochałeś ,ale na niej nie kończy się świat!
*Dwa dni później*
    Dawid wziął sobie do serca słowa Fabiana i mimo wszystko postanowił tam iść uśmiechać się i dawać radość innym. Wszedł do wielkiego szpitala i od razu uderzył go zapach środków czystości i chorych ludzi. Bo tak ten zapach określał.
-O!-usłyszał za sobą.-Dawid Dryja? Jesteś tu na spotkanie? Zaprowadzę Cię! Jestem Marcel ,opiekuję się tu niektórymi pacjentami z oddziału Onkologicznego. Chodź za mną!
-No pewnie.-odpowiedział sam do siebie i poszedł za mężczyzną.
   Wjechali windą na górę i udali się prostym korytarzem ,z którego odchodziły drzwi do sali ,które czasami widać było przez szyby. Zazwyczaj były to pokoje dzieci z chustami na głowach ,które bawiły się z rodzicami albo przyjmowały jakieś leki. Na ten widok zrobiło mu się słabo i poczuł ,że w tej sytuacji najlepsza jest ucieczka. Zapach szpitala coraz bardziej drażnił jego nozdrza ,a śmiech dzieci powodował nieprzyjemne wrażenie. ,,Przecież te dzieci są chore...Teraz się śmieją ,zaraz mogą umilknąć...w każdej chwili mogą po prostu umrzeć''. Z chęci ratowania świata wyrwał go Marcel ,wskazując mu palcem na salę ,w której było już kilkoro dzieci w wieku około dziesięciu ,siedmiu lat i kilkoro nastolatków ,którzy zapewne zostali tu zwabieni słowami ,,będzie siatkarz Resovii''. Niestety on nie był Fabianem ,Krzyśkiem czy Piotrkiem. Bał się ,że nawali.
-Tutaj jest spotkanie. Przychodzą tu czasem osoby z innych oddziałów. Z urazówki i tak dalej, nie wszystkie są chore na raka. Nie musisz pytać wprost ,wszystkich traktuj tak samo. Powodzenia. Jak coś ,będę tutaj stał i Ci pomagał.-Dawid kiwnął głową i wszedł do środka.
   Przez pół godziny opowiadał o siatkówce ,treningach ,meczach i rozdawał piłki. Z początku był strasznie zdenerwowany ,lecz potem uspokoił się i poczuł się w swoim żywiole. Siatkówka. To był jego żywioł. Jego żona ,narzeczona ,dziewczyna ,matka. Dużo lepsza niż Kamila.
W pewnym momencie do sali weszła dziewczyna. Laura. Miała jak zawsze niesamowicie długie włosy i w ręku dzierżyła kroplówkę. Spojrzał na nią i myślał nad tym ,z jakiego oddziału jest. Z Onkologii? Z urazówki? Z chirurgii?
-Dobry Boże ,oby nie z onkologii.-pomyślał.
   Po wszystkim została mu jeszcze jedna piłka ,lecz wszyscy wyszli już z pomieszczenia nie zwracając na niego uwagi. Wychodząc zobaczył jeszcze tą dziewczynę ,o której ,,nieonkologność'' się modlił.
-Hej!-krzyknął za nią ,a ona się odwróciła.-Jestem Dawid i nie wypada wrócić mi z piłką do domu. Trzymaj.-wręczył ją dziewczynie.-Jak masz na imię?
-Laura.-odpowiedziała.-Dzięki.-wysiliła się na uśmiech.
-Głupio mi pytać ,ale z jakiego oddziału przyszłaś? Podobno to jest mieszane i tak się zastanawiałem... Nie żebym był ciekawski czy coś...
-A nic... Uzupełniam płyny ,miałam mały problem z... koncentracją ,żelazem i z tymi sprawami. Nic poważnego...
-O... A może...Wyszłabyś kiedyś ze mną gdzieś. Albo przyszła na mecz. Niedługo gramy.
-To brzmi jak propozycja.-zaśmiała się.
-To może jest propozycja?-skwitował.
   Nie wierzył w to co robi. Dopiero co rozstał się z dziewczyną ,a już próbuje umówić się z następną i to poznaną w szpitalu. To nie było w jego stylu! Przecież chciał być zimny ,oschły. Ale nie dla niej. Laura. ,,Piękne imię dla pięknej dziewczyny''-pomyślał. Rzeczywiście -była niesamowicie piękna. Miała lekki makijaż ,ale widać było to ,że jest chorobliwie blada. Ale przecież chodziła z kroplówką ,miała powód do bladości. Wtedy się tym nie przejmował.
-Dobrze. Ale musisz poczekać. Jeszcze trochę tu posiedzę.-odpowiedziała i odeszła.
     Uśmiechnął się sam do siebie i wyszedł ze szpitala. Uśmiech nadal nie schodził z jego twarzy ,co uznawał za całkiem dziwne w tym stanie. Zerwał z dziewczyną ,a raczej to ona zerwała z nim ,wstał sam - bez nikogo u boku do kogo mógłby się przytulić i prawie pokłócił się z przyjacielem. A mimo to nie potrafi pozbyć się uśmiechu.
Wsiadł do samochodu i odjechał do domu. Wbiegł po schodach ,bo nie miał czasu czekać na windę. Wpadł do mieszkania i rzucił torbę na krzesełko ,po czym zorientował się że coś jest nie tak. Drzwi były otwarte.
-Dawid-usłyszał za sobą.-Hej ,Dawid ,tu jestem!-odwrócił się i ujrzał blondynkę ,która uśmiechała się do niego jakby nigdy nic.
-Co tu robisz Kamila?
-Nie mogłam przyjść? Mam klucze.-zaświeciła mu nimi przed oczami.
-To je oddaj.-wyciągnął rękę ,lecz ona pierwsza zmieniła jej położenie tak ,że jedyne co chwycił to powietrze i jej smocze wyziewy ,które zapewne teraz wylatywały z jej buzi.
-Wiesz co? Przemyślałam to. Możesz do mnie wrócić.-odpowiedziała i przejechała ręką po jego twarzy.


__________

Oddaję w wasze monitory pierwszy rozdział. Mam nadzieję,ze się spodoba i tym podobne :)
Pozdrawiam :*

czwartek, 4 grudnia 2014

00.Prolog

     Idziesz przez korytarz ,który niemalże oślepia swoją bielą. Co i raz spoglądasz na wychodzące z korytarza pomieszczenia ,w których siedzą dzieci. Nie wiesz nawet ,jak tu trafiłaś. Wszystko jest tu obce i nie do pojęcia. Okropny zapach rozpiera Twoje nozdrza ,a śmiech dookoła odbija się głuchym echem w Twojej głowie i wywołuje ciarki na plecach. Ręce masz skrzyżowane ,tak jakbyś bała się, że ktoś Ci je urwie. Ostatni raz rozglądasz się dookoła ,bierzesz głęboki oddech i z przerażeniem otwierasz drzwi z cyfrą 21. W środku czeka już Twoja mama ,siostra i tata ,którzy rozkładają Twoje rzeczy. Prostujesz ręce i czujesz ,jak coraz bardziej Ci zimno. Nie wiesz już ,czy to z przerażenia ,czy po prostu tu nie palą.
Twoja siostra coś do Ciebie mówi ,ale ty spoglądasz tylko przez okno ,z którego widzisz tylko poszczególne punty Rzeszowskiej panoramy. Zapewne w nocy z tej perspektywy ,na czwartym piętrze jest lepszy widok niż z Twojego dwupiętrowego domu na obrzeżach miasta.
-Będziemy do Ciebie codziennie przychodzić ,nie martw się-rodzicielka po raz kolejny Cię przytuliła.-Wszystko będzie dobrze.
-Mamo-wydukałaś ,lecz przeszkodził Ci Twój lekarz ,który wszedł do pomieszczenia ,białego jak wszystko w szpitalu.
-Witaj.-przywitał się ze szczerym uśmiechem.-Marcel to Twój prawie że chłopiec na posyłki-zaśmiał się.-Będzie wymieniał Ci kroplówkę i będzie na każde Twoje zawołanie.-wskazał na wysokiego ,umięśnionego bruneta w stroju pielęgniarza-Inni też. Wystarczy nacisnąć ,przyjść.Wszyscy jesteśmy skorzy do pomocy i gdy masz jakiś problem czy cokolwiek ,wal do nas.-dokończył ,a ty po raz pierwszy od dawna szczerze się zaśmiałaś.
-Będę-odpowiedziałaś.
-Dzisiaj jeszcze dajemy Ci wolne. Jutro zaczynasz swoją pracę ,obyś wykonała ją jak najlepiej.-kiwasz głową a po wyjściu lekarza siadasz na łóżku i rozglądasz się po swojej sali ,która wciąż uderza w Twoje oczy swoją bielą. Gdyby można by było je przemalować...
Gdy wszyscy wychodzą z sali ,a ty zostajesz sama ze sobą ,wyciągasz notes z torby którą przytachałaś i zaczynasz pisać.
,,Dzień 0. Właśnie zaczyna się cała ta moja walka.''
Odkładasz notes na swoje miejsce ,tak aby nikt go nie znalazł i kładziesz się pod ciepłą ,szpitalną kołdrę ,która jest teraz dla Ciebie zbawieniem ze względu roztrzęsienia jakiego doświadcza teraz Twoje ciało. Kilka godzin później na dworze jest już ciemno ,a obok łóżka siedzi mama i podziwia widok za oknem co jakiś czas ściskając mocniej Twoją rękę i myśląc że nie widzisz urania łzę.
Boisz się. Strasznie się boisz. Jutrzejszego dnia, tego za tydzień i tego za rok. Boisz się tego ,co będzie za pół roku. Bo właśnie tyle trwa Twoje teraźniejsze leczenie.
  Ale jednego jesteś pewna. Nie chcesz ,żeby inni mieli Cię za biedną ,chorą dziewczynkę z oddziału onkologicznego.


____________

No,prolog redi ,mam zarys fabuły więc jest ,,git'' :D